Drugi tydzień wakacji spędziliśmy na wsi. Nie w takim prawdziwym gospodarstwie, ale w domku z dużym ogrodem, również owocowym i warzywnym. Wszystko uprawiane naturalnie, bez chemii.
Razem z dziećmi zjadaliśmy owoce prosto z krzaka/drzewa – maliny, porzeczki, agrest, poziomki, jabłka. Największą frajdę miały dzieci, chciały owoców, poszły do krzaka i się najadły. Pyszne, świeże, aromatyczne. Dziadkowie nie mogli się nadziwić, że dzieci tak bardzo lubią warzywa i owoce.
Słodkie poziomki, których było zatrzęsienie:
Czerwone porzeczki, lekko kwaskowe, a jednak chętnie zjadane przez dzieci:
Agrest, niesamowicie słodki, tylko dla dzieci trochę zbyt twarda skórka:
I najbardziej uwielbiane maliny:
Do tego pomidory prosto z krzaka:
Olbrzymie cukinie:
Apetyczne głowy kapusty:
Zdecydowanie najbardziej popularne były domowej roboty ogórki małosolne i kalarepa. Nakryłam dzieciuchy trzymające w jednej ręce ogórka małosolnego, a w drugiej plaster kalarepy… A później to wszystko przegryzły malinkami prosto z krzaka.
Do domu zabraliśmy spore zapasy warzyw i owoców: kapustę, marchew, pomidory, kalarepę, ziemniaki, ogórki, jabłka i inne. Ogórki już zakisiłam, będą małosolne, będę kisić też kapustę. Z buraków od razu zrobiłam carpaccio – niestety nie mam fotek. Wykonanie standardowe: buraki pokrojone w cieniutkie plasterki, zalane sosem zrobionym z octu jabłkowego, oliwy, bazylii, oregano, czosnku, soli i pieprzu.
A największy przywieziony rarytas to 2 litry domowej roboty octu jabłkowego. I kilka słoików babcinego dżemu. Lubię wakacje
Pomimo takich ślicznych zwierzątek: